Flag_UK

Teatr Ewy Demarczyk

Oto prawdziwe „theatrum mundi”. Zrozpaczeni jego bohaterowie z rzadka tylko pozwalają sobie na blady uśmiech, opowiadają o swoich tragediach w różnych językach, choć mówią najczęściej o tym samym — o nieszczęśliwej miłości. ..

Postacie tego teatru otaczane są przez Ewę Demarczyk szczególną czułością, opowiadając o ich losach, sama je niejako współtworzy. Dość posłuchać piosenek sprzed kilkunastu lat by dosłyszeć jak bardzo są przemienione: dojrzały, pogłębiły swój smutek lub otoczyły go cieniutką warstewką ironii. Bo właśnie ona rozświetla czasem smutek tego teatru. Nie jest to jednak gryzącą ironia, którą artystka chciałaby swych bohaterów ośmieszyć. Przecież zarówno Rebeka jak i artystka kabaretowa z „Czerwonym blaskiem otoczona” wyprowadzone przez Ewę Demarczyk z ich świata lat 30-tych i postawione na scenie dziś są tylko trochę niemodne i nieco speszone — ale jakże żarliwie śpiewają o swojej wielkiej miłości.

W korowodzie postaci widać i smutnego skrzypka Hercowicza „co grał z pamięci jak z nut”, poległe pokolenie wojennej młodzieży z wierszy Baczyńskiego, duchy zapalające bezszelestnie lampę w ogrodzie w wierszu Trakla. .. cały magiczny teatr cieni, w którym Demarczyk porusza się jak jego prawdziwa pani, pokazując nam całą swą nad nim władzę. I nagle pojawia się jak postać z innego świata Mandelsztamowska Cyganka — ta wie o ludziach wszystko, jej śmiech tnie bezlitośnie, dźwięczy w nim i znajomość świata — i gorycz niewiary. I zaraz po tym cichuteńkie „Do babuni” Cwietajewej, a potem od tylu lat zachwycający „Grande Valse Brillante”, toczący się teraz groźnym kotłem, by ustąpić miejsca bohaterce „Pocałunków” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, której wyznanie „Nie widziałem cię już od miesiąca. .. lecz widać można żyć bez powietrza”, wstrząsa. Bo jest bezgłośnym krzykiem wszystkich najprawdziwiej ranionych serc ludzkich.

W teatrze Ewy Demarczyk postacie pojawiają się i nikną, przychodzą by zwierzyć się ze swych udręczeń, najtajniejszych sekretów i pożądań. Artystka stawia ich na scenie, zdając się mówić — rozumiem was i kocham. A do nas zwraca się z prośbą: — wy także ich pokochajcie! I nic bardziej poruszającego niż koniec spektaklu, gdy z ciemności wyłania się nierytmiczne, zdezorientowane, szukające dla siebie miejsca w świecie stukanie w gitarę. Przy tym suchym, niezdecydowanym, niepewnym „akompaniamencie” artystka śpiewa wiersz Nicolása Guillén — „La palma sola” — „Samotna palma”. W ciszy aż przeraźliwej, która zawładnęła widownią, usłyszeć można opowieść o samotności. O samotności palmy, kobiety — ale i o samotności ziemi, naszej planety, która wyczarowana wielka sztuka Ewy Demarczyk zdaje się toczyć wśród bezmiaru wszechświata w poszukiwaniu dobroci i miłości. ..

Józef Opalski