Ewa Demarczyk
Krakowscy rajcy szukając oszczędności, postanowili połączyć dwa teatry – Ewy Demarczyk i Ludowy. Pomysł jest z gatunku żartów absurdalnych i można by się zdrowo śmiać, gdyby przy okazji nie likwidowano legendy polskiej piosenki.
Po zakończeniu w swojej karierze trzech muzycznych etapów – występów w kabarecie „Piwnica pod Baranami”, współpracy z Zygmuntem Koniecznym i Andrzejem Zaryckim – Ewa Demarczyk osiadła na swoim.
W 1985 roku założyła Państwowy Teatr Muzyki i Poezji pod nazwą „Teatr Ewy Demarczyk”. Oczywiście w Krakowie. Siedziba Teatru pozwalała na odbywanie prób ośmioosobowego zespołu muzycznego, gromadzenie archiwaliów i prowadzenie administracji. Jednak stan techniczny budynku przy ul. Mostowej kwalifikował go raczej do rozbiórki.
W latach 1991-95 przeprowadzono więc remont pomieszczeń należących do Teatru. Gdy skończył się remont znaleźli się roszczeniodawcy do własności. Miasto w czerwcu 1995 roku oddało w zarząd na rzecz spadkobierców przedwojennych właścicieli rodziny Tennenbaumów nie tylko budynek Teatru, ale 26-arową działkę z kompleksem zabudowań. Zapisu własności na rzecz wspomnianych wyżej dokonano dopiero w 1998 roku. Sprawa przejęcia tej własności budziła szereg poważnych wątpliwości i nadal nie została wyjaśniona. Dyrekcja Teatru mając uzasadnione podejrzenia nie podpisała więc umowy najmu z nowym administratorem.
Teatr Ewy Demarczyk podległy wojewodzie krakowskiemu z dniem 1 stycznia 1999 r. został przejęty przez miasto zgodnie z rozporządzeniem prezesa Rady Ministrów z 8 grudnia 1998 r., które to państwowe instytucje kultury przekazywało w gestię samorządów terytorialnych w celu ich dalszego prowadzenia. Od tego momentu Teatr znalazł się w sytuacji jakby żywcem wziętej z twórczości Kafki, Orwella i Mrożka razem pomieszanych. Pierwszym posunięciem władz miasta w stosunku do Teatru, który nie opuścił, pomimo zmiany administratora, swojej siedziby było bezprawne zagarnięcie jego mienia (instrumentów, sprzętów i wyposażenia) i przewiezienie go do Teatru Ludowego. Przy czym zabrano także prywatne rzeczy należące do artystki (pianino, obrazy, rzeźby, pamiątki , archiwum). Mało tego. Z części majątku trwałego Teatru w postaci pieca gazowego i instalacji centralnego ogrzewania oraz innych urządzeń zrobiono prezent nowemu administratorowi (bo przecież nie właścicielowi) posesji przy Mostowej. 2 września ubiegłego roku Zarząd Miasta podjął uchwałę intencyjną połączenia Teatru Ewy Demarczyk z Teatrem Ludowym. Decyzja w tej sprawie zapadła 20 grudnia ubiegłego roku, przegłosowana przez radnych AWS. Nawet przez tych, którzy wcześniej zapewniali artystkę, że do tego nie dopuszczą. Argumenty władz miasta są następujące: Teatr dotowany jest przez miasto, a artystka rzadko w Krakowie koncertuje. Połączenie obu teatrów przyniesie oszczędności finansowe i umożliwi częstsze występy Ewy Demarczyk w Krakowie. Połączenie teatrów ma nastąpić 1 marca br.
Można by ulec logice tego rozumowania, gdyby nie to, że jest ono z gruntu fałszywe. Co oznacza bowiem połączenie obu teatrów? Czy to, że oba będą niezależne lecz miały tę samą siedzibę, czy też to, że jeden wchłonie drugi. Uchwała Rady Miasta Krakowa jest jednoznaczna. Przestaje istnieć Teatr Ewy Demarczyk. Nowopowstała instytucja ma się nazywać Teatr Ludowy. A więc jednak likwidacja tylko w białych rękawiczkach lub inaczej mówiąc pełna hipokryzji. No, bo jak sobie wyobrazić teraz występy Ewy Demarczyk – jako artystki ludowej w stroju krakowskim? Wiceprezydent miasta Teresa Starmach, odpowiedzialna za sprawy kultury zapytana jak ma funkcjonować Teatr w nowej strukturze odpowiedziała: „To się ustali po połączeniu”.
Tymczasem zapotrzebowanie na spektakle Ewy Demarczyk jest ogromne. Co chwila dzwonią telefony z prośbą u o ustalenie terminów. Nawet do Teatru Ludowego. Artystka nie może jednak nic obiecać. Wprawdzie nadal jest dyrektorem, bo nikt jej ze stanowiska nie odwołał, ale czy, dla przykładu, może się umawiać na terminy letnie, skoro jeszcze nie ustalono programu i form jej działalności. Na razie więc Ewa Demarczyk jest dyrektorem teatru bez siedziby. Muzycy ćwiczą na własnych instrumentach w domach, sprzęt zdeponowany jest w Teatrze Ludowym, miasto obcina dotacje na działalność, publiczność czeka na koncerty. Jak wybrnąć z tej sytuacji?
Skoro Krakowa nie stać na utrzymanie Teatru w formie objazdowej z koncertami w kraju i za granicą, to najrozsądniejszym wyjściem jest postawienie go w stan likwidacji. Formuła ta pozwala bowiem w ciągu roku na zmianę struktury , także własnościowej, lecz gwarantuje zachowanie dorobku i twórczych dokonań. Na to potrzeba jednak męskiej decyzji, a nie udawanego miłosierdzia.
W przeciwieństwie do Krakowa, gdzie trudno znaleźć siedzibę dla Teatru Ewy Demarczyk, władze małej Bochni udostępniły artystce bezpłatnie odpowiednie locum. Trzeba je jeszcze odpowiednio zaadaptować i urządzić. Ale żeby Teatr mógł tam zafunkcjonować musi zerwać pępowinę krakowską, znaleźć innego organizatora. W związku z tym jedynym sensownym wyjściem jest właśnie likwidacja Teatru. Zrozumiała to część radnych, którzy jeszcze w tym miesiącu pragną w tej sprawie zgłosić stosowną uchwałę.
Dotychczasowe decyzje władz miasta Krakowa ośmieszają je. Zdaje sobie z tego sprawę wiele środowisk. W obronie Teatru Ewy Demarczyk wystąpili m.in. radni UW, SLD i UPR, grono profesorów Uniwersytetu Jagielońskiego, a także Forum Chrześcijańskich Inicjatyw Pozarządowych skupiające 50 różnych organizacji.
Marek Jakubowicz
Gazeta Wyborcza (styczeń, 2000)